Data dodania: Ostatnia aktualizacja:
Templariusze mieli ukryć swój skarb w templum w Chwarszczanach (Zachodniopomorskie) (© fot.JIM PRINGLE /ap)
Największym powodzeniem wśród odkrywców cieszy się Dolny Śląsk, gdzie zrabowane złoto mieli ukrywać hitlerowcy. Do precjozów i podziemnych fabryk po nazistach, jako pierwsza po Rosjanach, szabrownikach i uciekinierach, zabrała się oczywiście wrocławska Służba Bezpieczeństwa. Na celowniku bezpieki znalazło się ponad sto różnych miejsc. Przekazy były tak wiarygodne, że 11 czerwca 1981 r., niewiele przed ogłoszeniem stanu wojennego, do szukania skarbów zza biurka zabrał się sam gen. Wojciech Jaruzelski. "Wrocławskiego złota" nie znalazł, ale poszukiwania nie zakończyły się totalnym fiaskiem. W 1982 r. z ogrodów pocysterskiego klasztoru w Lubiążu udało się wykopać naczynie zawierające kilka kilogramów złotych i srebrnych monet. Do tej pory nie wiadomo, jakie i czyje kosztowności znaleźli polscy komuniści.
Nie jest natomiast tajemnicą, że rabowanie dzieł i skarbów polskiej kultury, zwłaszcza podczas wojny, było domeną hitlerowców. W pośpiechu i strachu przed radziecką ofensywą naziści zdołali ukryć część skarbów. Resztę rozgrabili nacierający Rosjanie. Wielokrotnie wskazywały na to raporty i sprawozdania rewindykacyjne z 1945 r. dotyczące transportów z Królewca czy Dolnego Śląska. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się, co dokładnie ukryli hitlerowcy, a co udało się odnaleźć i zagrabić wojakom Armii Czerwonej.
Rosjanie cały czas milczą, ale niechętni do rozmów są też Niemcy. Według Włodzimierza Antkowiaka, autora książki "Poszukiwanie skarbów ukrytych w Polsce", nigdy nie udało się dowiedzieć szczegółów odnośnie do akcji ukrywania jakichkolwiek przedmiotów czy planów działania ukrytych podziemnych fabryk. Owiane tajemnicą pozostają też ładunki zatopionych statków ewakuacyjnych, takich jak "Goya" czy "Wilhelm Gustloff". Wedle niektórych teorii ten drugi miał transportować na pokładzie słynną Bursztynową Komnatę. Nazistowski wrak leży obecnie 22 mile na północ od Łeby. Był wielokrotnie penetrowany przez płetwonurków, ale najwidoczniej ich poszukiwania spaliły na panewce. Od 1994 r. miejsce to stało się mogiłą wojenną i nurkowanie tam jest zabronione.
Mityczny skarb templariuszy
Złoto Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa Świątyni Salomona, czyli templariuszy, od wieków rozbudza ludzkie pożądanie. Trudno się dziwić, bo na swoją fortunę, zakon miał pracować od początku XII w. Walki z niewiernymi, a przede wszystkim wachlarz oferowanych usług finansowych, okazały się wyjątkowo intratnym zajęciem.
Tyle że to mityczne bogactwo Saracenów miało zgubić "ubogich" rycerzy. Dlaczego? Bo byli wierzycielami króla Francji Filipa Pięknego. Zadłużony monarcha w 1307 r. oskarżył rycerzy zakonnych o herezję, bluźnierstwa i odstępstwo od wiary. Ze względu na naciski polityczne Sobór w Vienne zdelegalizował templariuszy, a wielki mistrz Jakub de Molay i kilkudziesięciu zakonników spłonęli na stosach. Jak nietrudno się domyślić, nie obyło się także bez konfiskaty francuskich majątków templariuszy. Również paryskiego templum. Tylko że mityczny skarb, o który za pewne chodziło Filipowi, po prostu wyparował. Złota templariuszy poszukiwano w Hiszpanii, Portugalii oraz Szkocji. Bezskutecznie. Co bardziej optymistyczni poszukiwacze twierdzą, że kolejny trop prowadzi jednak do Europy Wschodniej i komandorii w Chwarszczanach, zachodniopomorskiej miejscowości położonej na północ od Kostrzyna. Tylko jak powiązać złoto z Paryża z komandorią na pograniczu ziem polskich? Chwarszczańskie templum było otoczone bagnami i mokradłami. Pod zabytkową kaplicą mogą się znajdować korytarze kryjące tajemnice
Zakon templariuszy skasowano w roku 1312. Niektórzy twierdzą, że ten okres wiąże się z tajemniczym wzbogaceniem się Krzyżaków. Drugim śladem wskazującym na ukrycie albo chociaż przewiezienie skarbu do Marchii Brandenburskiej miałoby być łagodne traktowanie tutejszych templariuszy, którzy po rozwiązaniu własnego zakonu mieli wstąpić do joannitów. Chwarszczańskie templum było otoczone bagnami i mokradłami. Zakon był doskonale znany z umiejętnego przeprowadzania melioracji, między innymi w Paryżu. Stąd domysły, że pod zabytkową kaplicą, na głębokości kilku bądź kilkunastu metrów mogą znajdować się korytarze kryjące niejedną tajemnicę.
Podobno archeolodzy, którzy pracowali w Chwarszczanach od 2004 do 2008 r., spotkali się z nieprzyjemnościami ze strony ludności, a tajemniczy jegomość nawoływał nawet do zaprzestania robót. Co dziwniejsze, prace miały przynosić coraz lepsze rezultaty. Plotka głosi, że prace przerwano, bo jeden z naukowców miał popełnić samobójstwo. Ponoć miał wycięty na czole krzyż - symbol templariuszy. Nie wiadomo jednak, ile tej historii wyssano z palca.
Złoty Pociąg, czyli skarby wrocławian i Bursztynowa Komnata
O ile od czasów ukrycia skarbu templariuszy dzielą nas już przeszło trzy wieki, o tyle od zaginięcia Złotego Pociągu minęło dopiero 68 lat. Lokomotywa ochrzczona tym mianem miała wyjechać z zakładów zbrojeniowych w Petersdorfie w listopadzie 1944 r. Ponoć 12 składów zostało po brzegi wyładowanych kosztownościami i największymi skarbami Rzeszy. Zgodnie z legendami pierwszą załogę pociągu zabito, składem zajęli się esesmani, a lokomotywę i jej ładunek ukryto w podziemnym kompleksie góry Sobiesz pod Piechowicami na Śląsku.
Co dokładnie wiózł nazistowski pociąg? Według różnych źródeł miało to być Wrocławskie Złoto, Bursztynowa Komnata, dzieła sztuki skradzione w Polsce i Rosji, część depozytów Centralnego Banku Rzeszy albo tajne archiwa nazistów.
Wrocławskie Złoto to zbiór cennych przedmiotów oddanych do depozytu przez ludność Dolnego Śląska na mocy wydanego w 1944 r. zarządzenia ministra finansów III Rzeszy. Wśród poszukiwaczy krążą rozmaite historie, gdzie ukryto taki ogrom kosztowności. Bardzo prawdopodobne, że część skarbu znajduje się w Białym Jarze, na zachodnich stokach Śnieżki, w Karkonoszach. Mają o tym świadczyć między innymi świadectwa hauptmanna Herberta Klose, który razem z Egonem Ollenhaurem z SS zajmował się poszukiwaniem miejsc odpowiednich na skrytki. Tylko gdzie, według naocznego świadka, ukryto złoto?
Klose nigdy nie wskazał konkretnego miejsca, ale zasugerował, że część Wrocławskiego Złota może być przechowywana w szybach Białego Jaru, które nazywają się Gustaw i Heinrich. Podobną hipotezę miał potwierdzić polski radiesteta Karol Tomala. Na początku lat 80. na stoku Jaru wskazał miejsca wylotów szybów. Według szacunków Tomali na głębokości 20 m znajdują się setki kilogramów, a może i tona wyrobów ze złota oraz kilka ciał. Ale to tylko jedna z setek hipotez.
Niewątpliwie jeszcze większą legendą niż Wrocławskie Złoto obrósł mit Bursztynowej Komnaty. Bursztynowy gabinet został wykonany na zamówienie króla pruskiego Fryderyka I Hohenzollerna w XVIII w. Ściany pokoju o wymiarach 10,5 x 11,5 m pokryto kawałkami bursztynu zlewającymi się w płaskorzeźby, herby i mozaiki. W 1716 r. komnata, jako dar, trafiła do rąk cara Piotra I Wielkiego, żeby ponad 200 lat później, podczas najazdu hitlerowskich Niemiec, wrócić do Królewca. Ostatnia pewna informacja na temat tego dzieła sztuki pochodzi z 1944 r., kiedy do miasta zbliżał się front. Wtedy komnatę spakowano do skrzyń.
Co stało się dalej? Być może wróciła do Reichu, a później została zapakowana do Złotego Pociągu, może ktoś ją ukrył albo została zniszczona? Ponoć rządy doskonale wiedzą, gdzie schowane są precjoza. Jedną ze wskazówek miała być bardzo trafna lista skrytek sporządzana przez Günthera Grundmanna, ostatniego Konserwatora Zabytków Dolnego Śląska. Według teorii niektórych znawców sztuki i poszukiwaczy komnatę pokazano już w 2003 r. Ponoć kopia, którą można oglądać w pałacu carycy Katarzyny w Carskim Siole pod Petersburgiem, to oryginał. Zdaniem historyka sztuki Mirosława Figla ujawnienie tej informacji to tylko kwestia czasu.
Warszawskie skarby
Cztery lata po zwycięstwie grunwaldzkim Jagiełło i Witold wytoczyli Krzyżakom kolejną wojnę, która na kartach historii zapisała się jako wojna głodowa. W 1414 r. poziom Wisły był całkiem spory, co utrudniało przeprawę wojsk. Z opracowania prof. Mariana Biskupa wynika, że oddziały nadchodzące ze wschodu podczas przeprawy przez rzekę straciły kilka ciężkich dział i kilkuset zbrojnych. Na odkrywców czekają więc artyleryjskie białe kruki. Nawet jeżeli nie udałoby się odnaleźć spiżowych bombard czy moździerzy, hełmy wojskowych z tamtego okresu byłyby nie lada gratką.
We wrześniu tego roku niski poziom wód Wisły pozwolił na odnalezienie skarbów z czasów potopu szwedzkiego. Zespół archeologów Uniwersytetu Warszawskiego wyłowił fragmenty fontann i kolumn, które najeźdźcy próbowali wywieźć z Polski na tratwach ponad 300 lat temu. A to wcale nie koniec rewelacji, które mogą ukrywać spienione wody rzeki.
Podobna informacja zelektryzowała warszawskich poszukiwaczy amatorów, którzy sukcesywnie i z uporem maniaka próbowali przeszukiwać miejsca, gdzie pracowali wykwalifikowani archeolodzy. Przejścia monitorowała policja, ale to wcale nikogo nie zniechęcało. W miejscu odkryć co tydzień pojawiało się kilkanaście osób. Liczby mówią więc same za siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz